Polecany post

Łobeski odcinek "Odry".

       D ziało się to w okupowanej Warszawie, zaraz po świętach wielkanocnych roku 1941. Mężczyzna przebywający w jednym z zakonspirowan...

sobota, 21 grudnia 2013

Rozmowy przy wycinaniu lasu czyli wspomnienie lata.

 Las się wytnie, żeby posadzić kapustę. Kapusta przyciągnie zające z sąsiednich okolic. Zające przywiążą się do okolicy, kapusta się skończy, pójdą do sadów obgryzać korę z drzew. Sady zmarnieją - a o to głównie chodzi. Bo sady przynoszą same straty - przepisy nakazują tępić szkodniki, a trucizna jest droga, owoce trzeba zbierać, ludziom płacić, potem wymaga to transportu, a to też kosztuje, wymaga drogi bo po byle czym nie pojedzie. Tak mniej więcej tłumaczył pan siekierowy pozostałym drwalom. (Rozmowy przy wycinaniu lasu – TTV. Reż. Stanisław Tym).

 Obiecywałem sobie zakładając bloga, że żadnego uprawiania polityki nawet zahaczania o nią. Jednak to polityka zahacza o nas.
Nie wyszły plany prywatyzacji Lasów Państwowych, zrobiono więc zmianę planów zagospodarowania przestrzennego. Tym sposobem obywatele widzą od ładnych parę lat masową wycinkę lasów. Tereny robią się dosłownie łyse, wstępu do ogrodzonych upraw dla grzybiarzy i w ogóle ludności nie ma, areał terenów leśnych zastraszająco się kurczy.
Szkoda, że bierze się jedynie interes Lasów Państwowych i przedsiębiorstw przetwarzających i handlujących drewnem. Niejednokrotnie przecież jest to jedyne bogactwo gmin i powiatów, a nawet całych województw, dające nadzieję na przyciągnięcie turystów spragnionych wypoczynku. Brak umiejętności wykorzystania tego bogactwa przez wszelkie władze lokalne nie zobowiązuje jeszcze do jego dewastacji.

(Zdj. Jeszcze kilka lat temu było tak)
(Zdj. A tak jest teraz)

(Zdj. Tych modrzewi już nie ma)

(Zdj. Czy taka rzeczywistość czeka nas w przyszłości - widok lasu zza metalowej siatki?)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Tajemnice Łobza

Sezon ogórkowy w pełni. Proponuję zatem kilka tematów może nie do końca lekkich, ale na pewno ciekawych. Zahaczymy o krążące pogłoski, próbując wyjaśnić ich pochodzenie. Tematyka dotyczyć będzie głównie wydarzeń związanych z II Wojną Światową lub okresu po niej.

  Mam nadzieję, że czytelnicy wybaczą mi dość makabryczny początek związany z jeziorem Dybrzno (Miejskie). Lata 60-te lub 70-te XX w. W jeziorze tym utopił się mężczyzna. Poszukiwania prowadził płetwonurek, który po odnalezieniu ciała stwierdził, że: Mężczyzna ów tkwił uwięziony nogą pomiędzy czterema beczkami zagłębionymi w dnie jeziora (tak jakby celowo dokonano wykopu) całkowicie zasmołowanymi i związanymi wspólnie liną. Jak dowiedziałem się jakiś czas temu beczek prawdopodobnie już nie ma – zostały wydobyte. Zawartość ich pozostaje jednak nieznana.

(Zdj. Widok na jezioro Dybrzno)

Być może odpowiedzi mogliby udzielić ówcześni funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, która to instytucja z urzędu zajmowała się tego rodzaju znaleziskami.
Może jednak odpowiedź nasunie się w trakcie analizy dalszych tajemnic?


  Wjazd do obecnej dzielnicy Łobza Świętoborca (niem. Landgestut ) od strony Węgorzyna. Jest trzeci marzec 1945 r. Tą drogą zbliżają się radzieckie czołgi wchodzące w skład 1 Armii Pancernej Gwardii.

 (Zdj. Współczesny widok na wjazd od strony Węgorzyna)

W okolicach pokazanych na zdjęciu młodzi chłopcy z Volkssturmu (Hitlerjugend) strzelają w kierunku kolumny czołgów z panzerfaustów. I podobno jest to wyczyn, który rozsierdza, żołnierzy radzieckich, którzy w akcie odwetu demolują miasto. Tyle oficjalna historia podparta meldunkami bojowymi.
Nasuwają się jednak wątpliwości.
Historia z wystrzeleniem z panzerfaustów przewija się w odniesieniu do wielu miast pomorskich. I niby nic dziwnego, tyle tylko, że zawsze doprowadzało to do złości żołnierzy radzieckich, którzy za każdym razem robili demolkę w tych miastach. I też niby nic dziwnego bo było odgórne przyzwolenie na takie działania ale: Biorąc pod uwagę nawet ten fakt, że według map po prawej stronie las był wówczas rzadszy to i tak strzelanie z tego rodzaju broni z głębi lasu nie miało za bardzo sensu, gdyż byłoby nieskuteczne, natomiast dla strzelca kryjącego się za drzewami lub krzakami bądź też w przydrożnym rowie strzał mógł być równie niebezpieczny, na skutek siły eksplozji, co dla załogi czołgu. Gdzie wreszcie był zwiad oddziału pancernego wkraczającego do Łobza? Owszem mógł być przepuszczony celowo, niemniej wiadomo, że po drodze co jakiś kawałek zostawiano żołnierzy na czatach na wypadek takich właśnie sytuacji.
Osobiście skłaniam się ku tezie, że w meldunkach bojowych napisano tak jak napisano aby mieć jedynie pretekst do niszczenia, grabieży i gwałtów.


(Zdj. Obecnie budynki mieszkalne w Świętoborcu)
  Powyżej widok na obecne budynki mieszkalne w dzielnicy Łobza - Świętoborcu. Dzielnica to także była siedziba słynnej ongiś w świecie stadniny koni. W czasach gdy były to ziemie niemieckie również funkcjonowała tu stadnina. Jedna z hipotez mówi, że mieścił się tu ośrodek wypoczynkowy dla Luftwaffe. Jednakże niektórzy pasjonaci odkryli nikłe ślady stacjonowania jednostki radiotechnicznej. Owszem niedaleko w miejscowości Orle pozostały ślady radaru typu Wurzburg. W bezpośredniej bliskości Łobza takowych pozostałości nie ma. Czyżby więc radar typu Freya?
Czy jednak było co bronić w okolicy Łobza? Uwzględniwszy lotniska w Drawsku Pomorskim, czy Płotach, oraz Stargard Szczeciński i Police na pewno tak. Pokrycie siecią radarową ma sens. A może było coś jeszcze?

  Widok z oddali na budynki byłych Zakładów Przemysłu Terenowego – późniejszy „Prokom”. Dziś teren w rękach różnych przedsiębiorców prywatnych.

(Zdj. Budynki byłej fabryki... no właśnie czego?)

Według oficjalnej wersji przed i w trakcie II Wojny Światowej była to fabryka wozów konnych. Według relacji pierwszych powojennych osadników na podwórku spustoszonych zakładów jeden z takich wozów jeszcze stał. Jeżeli uwzględnimy, to że w armii niemieckiej transport konny odgrywał główną rolę w dostawie materiałów wojennych dla bezpośredniego zaplecza frontu to można śmiało stwierdzić, że produkcja taka miałaby znaczenie strategiczne.
Jednakże jeden z pierwszych przybyłych tu pionierów polskiego osadnictwa na tym terenie, znający język francuski, człowiek na pewno wiarygodny miał możność rozmawiania z przebywającymi tu jeszcze wtedy francuskimi jeńcami (robotnikami przymusowymi). To co mu powiedzieli zadaje kłam oficjalnej wersji.
 Usłyszał mianowicie od nich, że w zakładzie tym mieściła się montownia silników czołgowych. Wersji tej można wierzyć o tyle, że Niemcy rozproszyli wszelką produkcję przemysłową na wiele małych zakładów i warsztatów, nawet uciekając się do produkcji chałupniczej, kiedy tylko alianci zachodni uzyskali możliwość bombardowania terenów w głębi Rzeszy. Stojące wozy konne służyć więc mogły jedynie za kamuflaż.  Nie wiadomo dokładnie czy wyposażenie fabryki zostało ewakuowane przez Niemców, czy też zagrabione przez Armię Czerwoną. Możemy jedynie przypuszczać, że gdyby dowiedziały się o tym (i nie tylko o tym) sztaby alianckie kilka bombowców dalekiego zasięgu mogłoby złożyć miastu wizytę przy okazji bombardowania Polic czy Gdańska.

  Teren należący do Zarządu Dróg Powiatowych i obecne biurowce będące niegdyś wozownią przy willi starosty.  

(Zdj. Budynki Zarządu Dróg Powiatowych. Tereny dawnej willi starosty)

 Zdążające w kierunku centrum pancerne jednostki radzieckie napotkały wg oficjalnych meldunków na niezwykle silny ogień prowadzony z willi starosty. Według tego samego meldunku willa owa została zrównana z ziemią jednym strzałem czołgowym.
Nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę to, że atakował pułk czołgów ciężkich (często był on takim tylko z nazwy i z braku czołgów IS składał się z czołgów średnich T-34), to taki wyczyn wydaje się dość absurdalny. Owszem zniszczenia takiego budynku w wyniku strzału nawet ciężkiego działa byłyby znaczne, ale nie zostawiłyby jedynie kupy gruzów leżącej na ziemi.
Tutaj można zobaczyć jak wyglądała willa starosty - http://labuz.art.pl/lobez/thumbs/i76.jpg
Wytłumaczenie jest jedno willę obrabowano z czego się tylko dało, zatarto ślady równając ją z ziemią a potem zrobiono odpowiedni wpis meldunkowy.

  Wzgórze z pomnikiem Rolanda – Zygfryda. Chyba żadne miejsce nie obrosło w miejscowe legendy jak to.

(Zdj. Widok na wzgórze od strony "patelni"  dawnego miejsca zabaw tanecznych.)

U jego stop stały zaraz po wojnie czołgi stacjonującej tu jednostki radzieckich wojsk pancernych. Odgrodzono całą dzielnicę, do której przylgnęła nazwa „ruska dzielnica”, gdzie mieszkali żołnierze.

(Zdj. Widok na dawną "ruską dzielnicę" Tu stały kiedyś szlabany i budki wartownicze.)

Niestety nie ma już resztek metalowych liter w języku rosyjskim z nazwami ulic. Miejsce stacjonowania wydaje się dość dziwne choćby z punktu widzenia taktycznego – czyżby więc miało to jakiś związek z opisywaną montownią silników? Oficjalnie podobno istniał projekt utworzenia tu jednostki wojskowej wojsk radzieckich, z którego jednak zrezygnowano. W okresie pobytu żołnierzy radzieckich zniszczeniom uległa znaczna część cmentarza oraz kaplicy cmentarnej. Tu nieopodal mieściły się restauracja, korty tenisowe i tor saneczkowy – przedwojenne miejsce wypoczynku mieszkańców Łobza.
Jedna z legend mówi o ciągnącym się przez miasto tunelu prowadzącym z kościoła do tego pomnika (do tematu tunelu wrócimy).
Rosjanie długo nie zabawili. Kiedy wyjechali, i teren stał się otwarty, porządkowaniem terenu okolic pomnika zajęły się osoby wykonujące coś w rodzaju robót publicznych - z braku odpowiedniej ilości zakładów pracy.
Podczas takich prac porządkowych grupa ludzi zauważyła mężczyznę trzymającego w ręku coś w rodzaju szkicownika malarskiego lub podobnego przedmiotu i rzeczywiście intensywnie coś na nim kreślącego. Jednakże wszelkie próby nawiązania z nim rozmowy spełzły na niczym. Kiedy grupka osób próbowała się do niego zbliżyć mężczyzna ów dosłownie przepadał bez wieści, by po oddaleniu się grupy pojawić się znowu. Musiał on doskonale znać teren pozwalający mu się ukryć.
Kim był ów tajemniczy osobnik? Cóż takiego notował lub szkicował? Można snuć różne domysły. Pewne jest jedno - artysta nie unika możliwości pochwalenia się swoją pracą.

(Zdj. Współczesny widok wzgórza Rolanda-Zygfryda od wewnątrz.)

  Niedaleko znowu mieścił się obóz jeniecki.  

(Zdj. Tutaj zaczynał się obóz, tu stały pierwsze baraki od strony Łobza.)

Dziwne, że jest o nim bardzo mało informacji. Właściwie jedynymi źródłami wiedzy są pamiętane jeszcze przeze mnie resztki bunkrów, inni z kolei pamiętają jeszcze  resztki baraków, no i wspomnienia tych jeńców, którzy tu po wojnie pozostali. Mało też wiadomo o walkach toczonych w obrębie tego obozu. A może strażnicy pilnujący jeńców tak naprawdę nie wiedząc o tym pilnowali czegoś jeszcze?

(Zdj. Dowód walk na terenie obozu jenieckiego. Takie wykopaliska znajdują wiosną działkowicze podczas prac ogrodowych.)


  Kościół łobeski.

(Zdj. Kościół w Łobzie)

Zniszczony do takiego stopnia, że w pierwszych latach powojennych wewnątrz zaczynały już wyrastać brzózki. Odbudowany dzięki staraniom ks. Władysława Farona. I znowu taki ogrom zniszczeń nastąpił wg meldunków od jednego strzału armatniego (prawdopodobnie kal. 76 mm) , żeby było śmieszniej gdy weźmiemy pod uwagę możliwości radzieckich ówczesnych dział oddanego z tzw. góry Suliszewickiej, którędy to wkraczały wojska wchodzące w skład 3 Armii Uderzeniowej. Strzał oddano bo podobno zauważono na wieży kościelnej obserwatora z lornetką.
Nasuwa się kilka pytań:
Czy Niemcy byli tak głupi, że nie wiedzieli jak na wojnie obrywa się kościołom, jako punktom obserwacyjnym, że umieścili tam obserwatora?
Dlaczego nie umieścili obserwatora na jednym z kominów fabrycznych trudniejszym przecież do trafienia? No ale demolować i grabić żołnierzowi radzieckiemu było wolno mienie prywatne. Za demolowanie i rozkradanie fabryk można było dostać kulkę z Naganta z ręki funkcjonariusza NKWD. Mienie fabryczne było przeznaczone do wywózki, a nie bezmyślnej demolki.
Wreszcie pytanie po co mieli Niemcy tam umieszczać obserwatora? Łobez leżący w wydłużonej niecce rynnowej okolony dookoła przewyższeniami terenowymi umożliwiającymi dobre maskowanie obserwatorom i wgląd na różne kierunki w celu kontrolowania posunięć nieprzyjaciela nie wymagał umieszczania obserwatora na wieży kościelnej.
Cóż kościół jako miejsce gdzie częstokroć znajdują się wszelakie precjoza z metali i kamieni szlachetnych, dzieła sztuki, gdzie częstokroć spoczywają fundatorzy czy znaczne osobistości z trumnami nierzadko napełnionymi wszelkimi atrakcjami jak biżuteria był łakomym kąskiem. I tu podejrzewam, że został po rozgrabieniu zdemolowany strzałami z bliska, a zniszczenia usankcjonowano meldunkiem o jakim było wyżej.

  Zdjęcie poniżej przedstawia obecny parking do niedawna stało tu betonowe podwyższenie, które było pozostałością skarbca poniemieckiego banku.


Bank został zdemolowany podobnie jak całe śródmieście, z którego dzisiaj już nic nie zostało z dawnej zabudowy Trzeba przyznać, że postawiony ów skarbiec został bardzo solidnie skoro dopiero niedawno udało się owe podwyższenie rozebrać. Jednak podziemna część najprawdopodobniej nie została ruszona. Tu znowu pojawia się druga wersja pogłoski o tunelu prowadzącym do pomnika Rolanda-Zygfryda. Nawiasem mówiąc ktoś zaczął dorabiać legendy o tunelu w sposób zupełnie fantastyczny interpretując choćby te o ukrywaniu się
Władysława Łokietka do potrzeb lokalnych. Uważam je za zupełną fantastykę.
Co jednak z tym tunelem był, jest czy go w ogóle nie było?
Jednym z powodów pogłosek o tunelu mogło być to, że do dzisiaj niektóre stare budynki dysponują imponującymi wręcz piwnicami (celowo nie podaję bliższych szczegółów aby właściciele nie byli nagabywani o pokazanie ich).
Jest drugi powód moim prywatnym zdaniem bardziej wiarygodny. Sam tej rewelacji nie wymyśliłem, zostało to już potwierdzone dawno. Finansowanie partii hitlerowskiej nie zawsze szlo oficjalnymi kanałami, apetyty partii jak i jej dygnitarzy były spore. Niemiecka skrupulatność nie pozwalała na zwykłe grabienie pieniędzy publicznych więc jedną z takich metod było zlecanie budowy takich „tuneli” organizacji Todta, która budowała jedynie na papierze nic w rzeczywistości nie realizując. Stamtąd już wyprane pieniądze trafiały do NSDAP, a tunele i podobne inwestycje istniały jedynie w wersji papierkowej. Być może ktoś kiedyś natrafił na jakiś dokument mówiący o takim „tunelu” i stąd legenda.

  Cofnijmy się na chwilę w czasie i z okresu walk o miasto, przenieśmy się do okresu je poprzedzającego. Na krótko przed wkroczeniem wojsk radzieckich do Łobza przybył oddział marynarzy w sile około kompanii. Jest to fakt dość ogólnie znany często przytaczany w lokalnej prasie. Nikt jednak nie wyjaśnia przy tej okazji po co w Łobzie kompania marynarzy. Czyżby miał on takie znaczenie choćby operacyjne, że trzeba było ściągać do obrony spieszonych marynarzy?
Wytłumaczenie jest następujące: Kilka lat temu w jeziorze Dobrzyca położonego nieopodal miejscowości Stara Dobrzyca (Alt Doberitz) prowadzono badania archeologiczne. Ujawniły one istnienie ośrodka doświadczalnego prowadzącego badania nad nowymi rodzajami torped. I na pewno przybycie oddziału marynarzy miało związek z koniecznością ewakuacji oraz zniszczenia śladów tegoż ośrodka.

(Zdj. Jezioro Dobrzyca - zdjęcia Google maps)

Pikanterii sprawie może dodać pewne zdarzenie.
W jednym z nieistniejących już domów odnaleziono w sposób bardzo przypadkowy zamurowany w ścianie kompletny strój płetwonurka wraz z wyposażeniem typu sprawne butle tlenowe itp. Czy owo wyposażenie zostało tam ukryte w obawie przed represjami, czy zostało schowane w oczekiwaniu odpowiednich warunków do jego użycia, kim była osoba, która dostała taki depozyt, czy może miało to związek z owymi tajemniczymi beczkami w jeziorze Dybrzno, czy z torpedownią w Dobrzycy? Zapewne nigdy się tego nie dowiemy.  

(Zdj. W zaznaczonym obszarze znaleziono ukryty ekwipunek płetwonurka. )

  Sprawa następna, o której zarówno urzędy konserwatorskie, jak i oficjalne stowarzyszenia eksploracyjne nabrały wody w usta. Chodzi o jakąś bibliotekę, której zbiory rozczłonkowano i rozwieziono po bombardowaniach Szczecina po różnych miejscowościach. Część znalazła się w Łobzie ukryta w jednej z willi. Pamięć ludzka jest zawodna i po prostu nie pamiętam o jakie konkretnie zbiory biblioteczne chodzi. W każdym razie łobeska część zaginęła. W jednej z nieistniejących już gazet łobeskich była natomiast wzmianka jak młodzi chłopcy w latach powojennych znaleźli i sprzedawali jako makulaturę dość opasłe księgi, niektóre ponoć dosyć stare. Czy taki był los zaginionych zbiorów?

(Zdj. Dzisiejsza ulica Obrońców Stalingradu niem. Bahnhofstarsse. Czy w tym kwartale ulicznym  ukryte były zbiory biblioteczne? )

Jest jeszcze jedno zdarzenie, które jakoś utknęło mi w pamięci. W latach dziecinnych, kiedy chodziłem do szkoły podstawowej powszechne były zbiórki makulatury, szmat, butelek, złomu. Uczestnicząc w akcji segregowania przyniesionych przez uczniów materiałów powszechne zainteresowanie wywołało wygrzebane wśród makulatury bardzo stare wydanie Biblii. Jak pamiętam była ona dość bogato ilustrowana rysunkami przypominającymi drzeworyt, napisana była w języku łacińskim bądź niemieckim. Nie pamiętam jednakże czy ktoś ją zabrał, czy poszła na przemiał.  

  Znowu musimy się przenieść w czasie. Lata 90-te ubiegłego wieku Urząd Gminy i Miasta Łobez. Jedno z pomieszczeń biurowych w ostatniej kondygnacji  urzędu. Robotnik pracujący przy remoncie pomieszczeń uderza młotkiem w ścianę bądź sufit (znowu zawodna pamięć) w celu usunięcia starego tynku. Oprócz gruzu sypią się jakieś metalowe naczynia w tym ozdobne puchary. Z oczywistych względów, ciężko jest się dowiedzieć na ten temat bliższych szczegółów. Najprawdopodobniej część znaleziska została zabrana przez ekipę remontową, część natomiast została zabrana przez urzędników. Prawdopodobnie naczynia nie były wykonane z metali szlachetnych a jedynie były dość bogato zdobione. Pytanie jaką wartość miały owe naczynia, czym były, że ukryto je w murze?  

(Zdj. Fasada Urzędu Gminy i Miasta, tu w górnych kondygnacjach budynku dokonano opisywanego znaleziska)


Posłowie.
Zdaję sobie sprawę, że opisy zdarzeń czy sprawy zawarte w niniejszym wpisie opierają się na nikłych materiałach dowodowych. Trzeba to tym bardziej zaznaczyć, że wielu ludzi od których słyszałem pewne rzeczy, którzy byli świadkami zdarzeń już nie żyje. Wiele zdań zostało opartych nie tylko o opowieści ludzi będących uczestnikami wydarzeń ale też o prasę lokalną, fora internetowe. Część oparłem o stare mapy. Zaznaczam jednak, że opisywanych spraw nie wyssałem sobie z palca, a jedynie je relacjonuję. Indywidualną ocenę pozostawiam czytelnikowi.  

Część druga zgodnie z  życzeniami tutaj: klik

niedziela, 10 marca 2013

Grodzisko

Grodzisko

(zdj. Dobrze widoczne o tej porze roku resztki obwałowania)


Ulubione miejsce ludności do urządzania pikników, grilla, pieczenia kiełbasek a także.... wagarów miejscowej młodzieży. Zapewne nie wszyscy zdają sobie sprawę, że jest to prasłowiańskie grodzisko.
Odnaleźć je można prędzej na mapach turystycznych niż administracyjnych. Na starych poniemieckich mapach jest ono dość wyraźnie zaznaczone i figuruje pod nazwą „Stary szaniec” (Alte Schanze).
Jaką rolę spełniało? Wśród historyków i regionalistów panuje dość zgodna opinia, że prawdopodobnie strzegło pobliskiego brodu przez rzekę Regę. Ja zaś dodam swoją własną teorię uzupełniającą, że całkiem możliwe jest, iż strzegło też interesów ekonomicznych ówczesnego plemienia – bliskość wideł rzek Regi i Brzeźnickiej Węgorzy oraz bliskość jezior.

(zdj. Czyżby miejsce kultu współczesnych Słowian?)





niedziela, 3 marca 2013

3 marca 68 rocznica wyzwolenia Łobza

(zdj. wyimaginowana scena walk żołnierzy polskich z 43 pal. dnia 6 marca 1945 r pod Świętoborcem)

Za oficjalną datę wyzwolenia miasta przyjmuje się dzień 3 marca 1945 roku, kiedy to wojska radzieckie wkroczyły do miasta. Można z tą datą dyskutować na wiele sposobów. Nie będę poruszał też kwestii samych walk, o których już co nieco napisano mniej lub bardziej prawdziwie.

Ostatnimi laty pojawiły się liczne głosy, różnych „autorytetów” twierdzące, że o żadnym wyzwoleniu mowy być nie może.
Różnej maści historycy, działacze lokalni, regionaliści, redaktorzy lokalnych gazet żwawo przytaczają przykłady cierpień miejscowej ludności zamieszkującej tereny ongiś niemieckie.
I mają rację. Dużo było w momencie zdobywania Pomorza i po nim niesprawiedliwości, nieprawości, samowoli zdobywców, wiele nieszczęść ludności cywilnej, ale były też pamiętajmy o tym różne tego przyczyny.
Spróbujmy pominąć wszelkiego rodzaju politykierstwo. Zamiast tego zastanówmy się czy aby na pewno nie było to wyzwolenie?

Bardzo rzeczowo odniósł się do tego zagadnienia redaktor naczelny Biuletynu „Kawaliera” Andrzej Szutowicz w numerze 1/2010 w artykule „Rocznicowych uwag kilka” (archiwa dostępne w internecie), na którego słowa pozwolę sobie jeszcze się powołać.
We wspomnianym artykule jest mowa o dominacji martyrologii agresora i ignorowaniu martyrologii ofiary. Musimy pamiętać, że Pomorze stało się miejscem nieszczęść robotników przymusowych i więźniów różnych narodowości, miejscem ich niewolniczej pracy i traktowania urągającemu godności ludzkiej – bicie, poniżanie, głód, choroby bez należytej opieki lekarskiej rozstrzeliwania, kary śmierci przez powieszenie. Dotykało to nawet dzieci, które zostały tu wywiezione wraz z rodzicami. Pamiętajmy wreszcie o marszach śmierci, które przeszły także przez teren ówczesnego powiatu łobeskiego – Ile te marsze pozostawiły na swej drodze mogił w przydrożnych rowach? Tego chyba nigdy się już nie dowiemy. Wspomniany redaktor J.Szutowicz przytacza liczbę 200 000 robotników przymusowych, choć ciągle liczby te są ruchome i dokładnej pewnie nie poznamy. Obowiązkiem naszym jest pamiętać o jeńcach wojennych przebywających na terenie Pomorza. Przecież taki funkcjonował i w Łobzie, a jak mi zdradził jeden z jego byłych jeńców, późniejszy mieszkaniec naszego miasta siedział w nim od pierwszych dni września 1939 roku. W Łobzie i okolicach funkcjonowały zarówno obozy pracy jak i przebywali tu robotnicy przymusowi.
I obecnie dla wielu skrócenie tej gehenny nie było wyzwoleniem.
Cóż każdy ma prawo do posiadania swoich poglądów, ale ja zgadzając się z red. Szutowiczem dalej będę twierdził o wyzwoleniu, a słowo zdobycie dalej będzie dla mnie miało kontekst działań wyłącznie wojskowych.